Na wyjeździe studenckim, a zapomniałem dodać, że jedziemy my dwoje + 40 studentów, za których odpowiada Dorota, wydarzyć może się wszystko. Tak też było i tym razem, kiedy jeden z zawianych uczestników poddał się działaniom fizyki i na zjeździe z ronda bezwładnie wyleciał z fotela. Nie miał szczęścia, bo siedział tuż przy kibelki, więc przepięknie poleciał prosto na schody. Skończyło się na postoju na stacji benzynowej, przyjeździe skoroy pomoshy i szyciu porządnie rozbitej głowy w szpitalu. Potem była jeszcze gonitwa za naszym autokarem, bo kolesiem długo zajmowano się w szpitalu a my nie mogliśmy czekać, bo tachograf kierowcy tykał nieubłaganie. Chłopak musiał nas ścigać taxi, ale spotkaliśmy się już po godzinie gdzieś dalej na trasie. Skończyło się na kilku szwach i nietuzinkowych wspomnieniach z ukraińskiego SORu, co swoją drogą, niewielu z nas zapewne doświadczy, a zatem koleś będzie to z czasem wspominać jak super przygodę :)
Na granicy nie było tak źle. Może dlatego, że przekraczaliśmy ją w nocy. Przed nami stało 5 autokarów i całość zajęła 3 godziny. Dla mnie i Doroty był to bardzo szybki przejazd, tym bardziej, że w tym roku pojechaliśmy raz do Lwowa na weekend i staliśmy na granicy ponad 10 godzin, dla reszty była to jednak dłużyzna. Co robić? Każdy ocenia przez pryzmat własnych doświadczeń :)
W sumie wyjechaliśmy z Wawy o 20:00 dnia 16 grudnia a do Bukovela dojechaliśmy o godzinie 13:30 dnia następnego. Postój, związany z nieszczęsnym upadkiem jednego z uczestników, zajął nam 3 godziny. Ale w sumie dobrze się złożyło, że chłopak rozbił tę głowę, bo pokoje były gotowe dopiero po 14:00, więc gdybyśmy przed 11:00, studenty pewnie byliby wnerwieni, że pokoje jeszcze nie gotowe a tu trzeba się na narty przebrać :)