No i poszedłem do lasu. Wybrałem drogę bez tablicy o zakazie wchodzenia i ruszyłem przed siebie. Szedłem tak że trzysta metrów, kiedy usłyszałem silnik samochodu. Podjechał do mnie azjatycki suw, z którego chwilę później wysiadł pan w panterkę. Okazało się, że wykazałem się kompletnym brakiem przepisów, jakie obowiązują w parkach narodowych RP a do tego jeszcze arogancją, bo stwierdziłem, że olewam szukanie punktu informacji turystycznej. Poza tym chyba po raz pierwszy od 33 lat miałem okazję znaleźć się w parku narodowym...no cóż, szybko wyjaśniłem panu strażnikowi, do których pagórków miałem zamiar się dostać i zaczęliśmy wertować nasze mapy okolicy. Proces to był mozolny, bo pań strażnik niczego nie widział na moim wyświetlaczu (maps.me jest zajebista nawigacją, która działa offline-nawet pojedyncze jurty w Kirgistanie i chińskiej prowincji Xinjiang wyłapywala owa aplikacja!, ale wyświetlacz niestety nie daje rady w słoneczną pogodę). Ja tymczasem mało kumalem z map lasu, które on miał że sobą. W końcu dogadalysmy się co do mojej marszruty i nawet mogłem już wyjątkowo pójść na przełaj do najbliższej ścieżki turystycznej. Postanowiłem jednak nie cwaniakowac i wróciłem do głównej drogi w poszukiwaniu prawidłowego szlaku turystycznego, na który nie potrzebne są żadne pozwolenia. Podziękowałem panu strażnikowi, który postanowił jedynie poinformować mnie o zakazie wchodzenia byle gdzie na teren parku narodowego i nie ukarał mandatem, i ruszyłem znaleźć wejście na prawidłowy szlak.
To tylko takku przestrodze, bo na pewno nie jestem ani pierwszy, ani ostatni :-) a na pewno jestem zmanierowany moimi ukochanymi lasami wokół Małkinii, po których można chodzić do woli dziesiątki kilometrów i nie myśleć o oznakowanych szlakach pieszych bądź rowerowych :-)