Granicę tajska przekroczylismy jakoś po 10:00. Turystów na przejściu jak psów. Wszystko fajnie pomyślane. Przez Mekong możemy przejść pieszo lub zapłacić 15 bahtow za autobus. Po 10:00 słońce nie ma litości, więc postanowilismy wykosztowac się te 3 zeta na naszą dwójkę, tym bardziej że do przejścia jest ok 3-4 km.
Autobus zatrzymuje się tuż przy checkpoincie po stronie laotańskiej. W okienku odbieramy formularze wizowe do wypełnienia. W tym samym okienku aplikujemy po wizę. Komplet dokumentów to: wypełniony formularz, paszport, 1 x foto, 30 USD. Czekamy 5-10 min.
Jak otrzymamy wizę, można śmiało iść poza kolejką za budki checkpointow. My czekalismy, sądząc że ktoś coś może jeszcze od nas chcieć, ale okazało się, że nie. Pani w okienku machnela ręką, żebyśmy przechodzili dalej.
Za bramkami czekają kierowcy songhaewow i tuk tukow. Proponują przejazd do miasta za 100 bahtow za osobę. Jak ktoś ma za dużo kasy, można jechać (ok 20 km). Jak chcemy taniej, zaraz za tuk tukarzami jest przystanek lokalnego autobusu transferowego. Bilet po 6000 kipow, czyli sporo taniej. Autobus jedzie do centrum i zatrzymuje się na nasz sygnał.
Przejazd songhaewem po mieście (ok 5 kilometrów) kosztuje 10.000 kipów za osobę. I tak wyladowalismy tuż za skrętem na lotnisku, na drodze N13.
Autostop na razie slabiutki. W ciągu 3 godzin przejechalismy 4 kilometry. Ale przynajmniej wyladowalismy na stacji Petrolimexu, gdzie Cafe Amazon ratuje nas mrożona herbatą jaśminowa i szybkim Wi-Fi. Na stacji spory ruch, więc zobaczymy co dalej.
Odcinek do miasta sexu, wódki i wszelakiej innej turystycznej rozpusty - Vang Vieng - tylko 140 kilometrów. Patrząc jednak na naszą dzisiejszą średnią autostopu, być może dojedziemy tam tuż przed końcem ważności naszej 30dniowej wizy :-D