Przykre, jak dalece można skomercjalizować coś, co powinno nie mieć z konkurencją najmniejszego związku. Tak bat w Luang Prabang wygrywa, jak na razie, w tym niechlubnym rankingu.
Najciekawsze jest to, że procesję mnichów w identycznym wydaniu można oglądać w kilku państwach ościennych z takim samym rozmachem, ale nie widać tam zainteresowania na skalę podobną do Luang Prabang, gdzie turyści walą dosłownie drzwiami i oknami, głównie w celu zrobienia zdjęć maszerującym mnichów.