We wsi u Luli mieszkaliśmy już trochę w lutym i marcu a teraz przyszła pora na rewizyte. Tym razem krótsza, bo zaledwie kilkudniową, ale również ekscytującą, bo możemy poczuć, że relacja stworzona pół roku wcześniej wciąż jest silna. Sąsiedzi bliżsi i dalsi kojarzą nas (mieszka tutaj ok 5000 osób), my też część z nich kojarzymy. Tworzą się small talki, możemy podpytac o zmiany i kupę innych rzeczy z życia na przestrzeni ostatnich 4 miesięcy.
Kiedy wyjeżdżalismy stąd, cała społeczność skupiała się na przygotowaniu pól pod uprawy po zimie, jak w Polsce. Teraz wiśnie już wyschły, pszenica zebrana. Sezon na melony, arbuzy, kukurydzę i dynie jest w pełni. Pojawiły się granaty i orzechy oraz figi. W domu, gdzie mieszkamy, winorośl stworzyła przepiękną altanę o powierzchni kilkudziesięciu metrów kwadratowych.
Zieleń jest wymeczona słońcem i przysrebrzona toną kurzu. Trochę kojarzy się to nam z grydniowo-styczniowym Bangladeszem, gdzie kurz i pył również pokrywał co się dało i w efekcie zieleń zieleni gdzieś jakby znikała.
Kartofle już zebrane. W tym roku starczyło tylko na bieżące potrzeby rodziny. Cała społeczność Luli szykuje się do zbiorów bawełny. Od tych zbiorów przede wszystkim zależeć będzie czy nasz gospodarz i "drug" będzie w stanie zorganizować wesele córki. Wesela zależą tutaj od zbiorów, bo z innymi możliwościami zarobków jest trudno. Kobiety pracują żebraniem na ulicach Osza. Robią to 8-10 godzin dziennie (bez poniedziałków, bo wtedy zamiera ruch na bazarze). Dla nich to pełno etatowa praca, nie żebranie. Ich mężowie zajmują się różnymi dorywczymi pracami. W sezonie wesel Luli grają na owych weselach. Są podobno najlepsi. Uzbecy i Tadzycy wolą ich od swoich. Tak jest od zawsze, a w każdym razie od kiedy Luli osiedli w Azji Centralnej. A to już czasy Timura i Babura Może wcześniej. Brakuje dokładnych źródeł i wciąż stanowi to temat badań i dociekań badaczy.
Na razie wrzucamy jedynie kilka marnych fotek, cyknietych tabletem. Powiedzmy, że to taki przedsmak :-)