Nie sądziłem, że przejadę rowerkiem tyle kilometrów, ale udało się. A jeżdżę bardzo rzadko, bo jazda na rowerze mnie nudzi. Brakuje mi w niej spotkań, nawet tych przelotnych, na zasadzie dzień dobry, kiedy można spojrzeć komuś w oczy i przyjrzeć się twarzy. Na rowerze tego nie ma. Jasne, że można by się zatrzymywać i schodzić z roweru na te kilka zdań i dalej ruszać. Mija się to jednak z celem, bo w końcu po to wysiadamy na rower, żeby jechać do jakiegoś punktu nieco dalej albo bardzo daleko. Nie opłaca się schodzić dla jednego dzień dobry. A idąc, wprost przeciwnie, bardzo się opłaca.
Wylądowałem dzisiaj niechcący pośrodku pól, gdzie toczyła się walka z żywiołem. Kilka hektarów pól zjadł pożar a strażacy walczyli z ogniem. Przez dwie godziny nie ugasili nawet kawałka, bo drobny wiatr wzniecal płomienie na nowo. Straszna bieda dla całej wsi, bo pola płonęły kilometr od gospodarstw. Zmiana wiatru i pozamiatane. Jeden koleś siedział w kombanie i jeździł pomiędzy płomieniami i jednostkami straży pożarnej. Kosil co się da. Ratował ile mógł a przy okazji odcinał płomieniem możliwość rozprzestrzenienia się. Podobno właściciel tych hektarów czekał za długo że zniwami. A od kilku tygodni nie było w tych rejonach pod Jarosławiem porządnego deszczu.
Podpytalem jednej pani czy nie mógłbym napełnić butelki wodą że studni albo kranowka. Po chwili otrzymałem pełną butlę soku z miąższu papierówek. O płaceniu, oczywiście, nie było mowy.