Poznałem już przy wejściu rodziców pary młodej, samą parę młodą i konwój widziałem z zacienione ławeczki gdzieś przy drodze 842, nie poimprezuje jednak, bo prawie 30 km za które dzisiaj przekazałem w lubelskim skwarze, dały mi w kość. Walnąłem w barze placek szefa, czyli 400g żarcia, popilem dwiema perłami i dzisiaj jestem ululany.
Swoją drogą Zajazd Alfreda jest całkiem przyzwoity. Bardzo fajna obsługa a jedynka po 70pln + 5 zeta jak chcemy śniadanie. Darowałem sobie dzisiaj pytanie o namiot w ogródku. Słońce wyzarlo za mnie całą energię, a poza tym wciąż pamiętam psa, który wczoraj dorwał mi się do pięty, bo pani właścicielka go nie upilnowala. Na szczęście, tylko skarpetka poszła się ..bać.
Wielkim plusem dzisiejszego marszu były plenery które przypominały mi ukochane okolice Broku i Małkini. Fotek na strzelałem, chociaż to ciągle zdejmowanie i zakładanie plecaka coraz mniej mi się podoba :-) Marsz zaowocował fajna pogawędka z małżeństwem, które akurat zbierało resztki czerwonej porzeczki po przejeździe kombajnu. Moja wiedza, jak przystało na mieszczuch, ograniczała się do tego że porzeczka rośnie na krzaku, a teraz wiem już coś nie coś więcej o procesie jej hodowania i zbiorów :-) podróże kształcą i przechadzki po Polsce też :-D
Jutro już pewnie Szczebrzeszyn i Zwierzyniec. Przejdę jakieś 15 km i dalej to już stóp, bo znowu pięty się odezwały. Ale autostopowanie, nawt na króciutkich odcinkach, jest wspaniałą szkołą i poserza wiedzę o regionie:-)