Jak wspomniałem na Agrafce, w Paryżu nie pobiegłem. Treningi pokrzyżowała pogoda. Nadrobilem z nawiązką w G. Świętokrzyskich, czyli w rodzinnych zakamarkach żony mojej, o okolicznościach Zalewu w Cedzynie. A wszystko w fajnych Mnichach, czyli sandałach, które wychodzą spod wprawnych dłoni kumpla poznanego w mieścinie Osz na południu Kirgistanu.
O teście sandałów napisałem coś więcej również na Agrafce.
W Wawie mecze nogi podbiegami po Belwederskiej. Pomieszkiwanie u Babci na Placu Zbawiciela ma tę dobre strony, że jestem wreszcie w centrum wydarzeń. Tęcza, co prawda, nie ma już jak spłonąć, ale pojawiło się miasteczko KODu przy Łazienkach, więc przebiegam i nie muszę włączać wiadomości. Przyjemne z pożytecznym.
A od niedzieli ciąg dalszy świętokrzyskich penetracji. Nie wiem tylko jak z samym bieganiem, bo działa tam trochę nowych miejsc typu zakąski przekąski z shotami po 2 PLN, co kusi diabelsko :-)
Btw zapraszam do odwiedzin stronki www.monksandals.pl
Jak punkcie biegać, te sandały to coś dla Was! :-)