Mimo zadymki za oknem, zaryzykowaliśmy autostop przez pustkowia prowincji Gansu. Dodatkową motywację stanowiły autobusy, które przy częstym przemieszczaniu się w Chinach mogą przyprawić o zawrót głowy.
Samo wyjście na główną drogę G213 miało być przyjemnym spacerem. Szybko jednak odpuściliśmy sobie przejście na piechotę, bo na drogę wyskoczyła gromadka psów pasterskich. Nie ma nimi żartów, a samym rozmiarem nie ustępują młodym jakom. Psy zawróciły nas do rogatek Langmusi i stamtąd próbowaliśmy łapać stopa.
Co ciekawe, przejeżdżający mnisi chcieli nas podrzucać do skrzyżowania z drogą główną G213 (ok 2,5 km) za, bagatela, 20 Y. Lekka przesada i, co tu nie mówić, pazerność turystyczna. Na Chińczyków mogliśmy jednak liczyć po raz kolejny i w sumie udało się nam przejechać ponad 160 kilometrów, do miasta Hezuo. Dalej już nie ryzykowaliśmy. Było grubo po 14:00, a słońce zachodzi teraz tuż po godzinie 16:00. A wraz z zajściem słońca, temperatura szybko spada poniżej zera.
W miasteczku jesteśmy chyba jedynymi białymi turystami (i turystami w ogóle). Szczyt sezony w tym regionie przypada na lipiec/sierpień, a kończy się wraz z październikiem. Nie mniej jednak, miasto zapowiada się wspaniale i to nie tylko ze względu na dominującą kulturę tybetańską i wspaniale prezentujące się górskie szczyty.
Jutro cykniemy kilka fotek i jak VPN pozwoli, podzielimy się rewelacjami :)