No to ruszylismy. Co prawda, bardzo po naszemu, czyli zamiast o planowanej 6:00 rano, start nastąpił po 8:30. Ale co tam. Jesteśmy w Malezji. Tutaj autostop zawsze nam wychodził.
Początek mieliśmy wspaniały. Dotarlismy ustalonymi wcześniej ścieżkami i dziurami w parkanach na stację Shella na drodze E5 w południowej części Kuala Lumpur. Po jakiejś minucie zatrzymał się młody Hindus. W pierwszej chwili chciał kasę, ale może pomógł fakt, ale ostatecznie zmienił zdanie. Miał nas w końcu dowieść kilka kilometrów dalej, do węzła drogi E37 (dalej przechodzi w główną autostradę AH2 (E1) - North-South Highway), co zresztą było celem również dla niego.
Dotarlismy do węzła ok 9:20 czyli wciąż świetny czas, jak na to, że mieliśmy dojechać tylko do Butterwoth w Penangu, czyli 300 kilometrów. Stanelismy po stronie autostrady w kierunku Singapuru, więc nie było rady - musieliśmy przejść przez jakieś 20 pasów. Na wszelki wypadek zapytalismy o zgodę dziewczyn z obsługi, ale nikt nie widział problemu :-)
Wyladowalismy po drugiej stronie i zaczęło się... czekanie. W tej części miasta problem polegał na tym, że większość samochodów gnala do pracy w centrum KL, które wciąż było przed nami. Spalismy tam prawie 2,5 godziny... Sporo kierowców, w tym jeden taryfiarz, chciało nas porzucić do Sentral za free, ale było to nie po drodze. W końcu dogadalismy się z jednym panem, który jechał na Wschód !iasta, że podrzuci nas na północne rogatki. Definitywnie kierowca ten nadkladal kilkanaście kilometrów do swojej pierwotnej trasy, co przypominało nam rosyjskich kierowców, którzy prawie zawsze nadkladal grube kilometry, aby tylko nam było wygodniej na kolejnych odcinkach. Nasz dług wobec bezinteresownych ludzi i ludzi w ogole znowu zaczyna wzrastać.