goodbye Boracay

Krótkie podsumowanie z wyspy. Boracay faktycznie jest rajem dla osób szukających wielorakich form aktywnego wypoczynku. Kitesurfing, surfing, snorkeling, diving. Dodajmy do tego bardzo popularną wśród turystów opcję "hopping island", rajd motorówką, helikopter, przejażdżka kuadem, gry na plaży i zwykły spacer po górzystym terenie. Jest w czym przebierać. Knajpy są drogie tzn. możemy się spodziewać cen z Łeby, Ustki i Zakopanego, nie znaczy to jednak, że brakuje miejsc ze smacznym lokalnym żarełkiem w "normalnej", lokalnej cenie - dwie osoby spokojnie znajdą miejsce, gdzie wspólnie zjedzą w granicach 100 peso. Trzeba tylko znaleźć w sobie cierpliwość i pokręcić się po uliczkach i zaułkach. Przy głównej drodze, na wysokości Klozet Restaurant jest niezła (jak na warunki azjatyckie) pizzeria. Można mieć zastrzeżenia do ciasta (trochę za dużo czuć chleba), ale płacimy ok 150 peso za 12 kawałków, a to już jeden z lepszych stosków jakości do ceny na tej wysepce. Alko lokalne - rum 350 ml - znajdziemy za 37-45 peso. Piwka z serii San Miguel są w cenie 30-50 peso (0,33l). Piwo Red Horse (0,5l) można trafić w cenie 50-60 peso. Mowa oczywiście o marketach i sklepikach, ale w niektórych knajpkach i lokalnych barach piwko również znajdziemy w tej samej cenie. Pamiętajmy, że jeszcze przez ok. miesiąc ostro działa tutaj monsun. Nasz 6dniowy pobyt składał się zatem z 4 dni deszczowych (od rana do wieczora z kilkuminutowymi przerwami). A już jutro witamy ponownie w Kuala Lumpur. Mieszkanie już czeka, więc jedziemy na gotowe (co w naszym przypadku jest nie lada komfortem) :-)

Zdjęcia (6)

Komentarze (0)