Free tour czyli przyjemna forma na zwiedzanie miasta w rytmie slow.
Niby hasło nie było mi obce, ale dopiero w Lizbonie a później w Porto sprawdziłem empirycznie z czym to się je. Gdyby ktoś zapytał o pierwsze skojarzenie z takim free tourem, byłby to Couchsurfing. Wiadomo, idee zupełnie odmienne, ale sam feeling jest, moim zdaniem, identyczny. Czuliśmy się jak na spacerze z hostem, które wygodpodarował dla nas odrobinę czasu w swoim kalendarzu i jeszcze dodatkowo zapragnął poznać nas ze swoimi znajomymi. To oczywiście tylko subiektywne odczucie.
Warto zaznaczyć, że nazwa „free tour” wcale nie oznacza, że wycieczka jest darmowa. To raczej forma „co łaska”, którą uzależnia się od jakości wycieczki, wiedzy oprowadzającego i atmosfery, jaką wokół siebie wytwarza.
Dorota poznała ten koncept już wcześniej w Berlinie i z jej obserwacji wynikało, że „co łaska” to około 10 Euro/osoba. W Lizbonie i Porto również każdy z uczestników wciskał do plecaka po około 10 Euro. Możemy zatem przyjąć, że jest to pewne minimum uprzejmościowe i umowny standard przyjęty w granicach UE.
Jedna z niby tych oczywistych oczywistości, na którą zwrócił uwagę nasz godpodarz – Luis, dotyczyła osławionych lizbońskich tramwajów linii 28. Jeśli chcecie koniecznie jechać tramwajem, odpuście sobie 28 i wybierzcie inną linię – zaznaczył już na wstępie. Stare tramwaje jeżdża na kilku liniach. Weźcie np. linię 12, która odkryje przed wami zupełnie inne sekrety Lizbony. Czy lepsze, czy gorsze one będą – a czy ma to znaczenie skoro i tak miasta nie znacie i wcześniej w nim nie byliście?
Przywiodło mi to na myśl transsiba – legendarną wręcz i równie nadmiernie zmitologizowaną kolej transsyberyjską. W końcu koleje postsowieckie ze swoim magicznym klimatem to nie tylko pociągi relacja Moskwa-Udan Ude czy jeszcze dalej Czyta czy Władywostok. Identyczny feeling i klimat dostarczy nam trasa Lwów-Symferopol, Kijów-Charków, Tbilisi-Erewań i wiele wiele innych. Również w samej Rosji wystarczy wsiąść do pociągu relacji Piter-Murmańsk czy na którejkolwiek krótszej trasie. Nie ma zupełnie znaczenia czy spędzimy w koleji postsowieckiej 5 godzin, czy będzie to doba czy może i ponad 100 godzin. Magia i „to coś” rozpoczyna się już od wejścia do wagonu, kiedy mijamy czarujący samowar, okazuje się że nasze miejsce jest na górnej pryczy, a prowadnica rozdaje zafoliowany pakiet poszewek z prześcieradłem. Klimat tworzy tutaj atmosfera przedziału ze zwisającymi zewsząd nogami, miksem zapachów i przyjemnym zgiełkiem. Klimat tworzą niekończące się dyskusje z nami-obcokrajowcami, czajepicie i wódka z ogórczykami. Klimat tworzy szklanka na herbatę i osoba prowadnicy. Transsib nie jest nam w gruncie rzeczy do niczego potrzebny.
I podobną myśl próbuje przemycać między słowami nasz Luis, przez co cenię jego starania jeszcze mocniej, a samą Lizbonę z pewnością odwiedzimy jeszcze nie jeden raz w poszukiwaniu naszego, niepowtarzalnego smaku.