czasem zdarza się tak, że i najmocniejsi nie dają rady z klimatyzacją w warunkach, jakie narzuca Azja Południowo-Wschodnia. Tym razem padło na mojego szefa, więc nie było rady i spotkanie w Malezji szybko przerzuciliśmy na Singapur, gdzie akurat miał na chwilę przycupnąć.
To pierwszy raz kiedy przekraczałem tę granicę nie autobusem lecz samochodem i prawdopodobnie dzięki temu pierwszy raz nie zostałem na granicy pozostawiony sam sobie. A moja średnia pozostawania na granicy malajsko-singapurskiej to jak na razie 100% :) Wszystko dlatego, że nie jest do końca określony czas, jaki kierowcy autobusów mają czekać na swoich pasażerów. Ja prawie zawsze spędzam więcej czasu na skanerach i finalnie mogę co najwyżej powąchać spaliny. Nie pozostaje nic innego jak szukać taxi albo dogadywać się z innymi kierowcami busów, żeby podrzucili bidulę gdzieś bliżej centrum Singapuru. Dobra wiadomość jest taka, że podobne sytuacje przytrafić się mogą raczej tylko w kierunku z Malezji do Singa. W kierunku odwrotnym nigdy nie miałem podobnych doświadczeń. To tak na margi.
Tym razem na granicy nie zostałem. Stałem za to w gigantycznym korku, bo zdaje się, że całe Johor Bahru pracuje w Singa co skutkuje totalnym zastojem na moście granicznym oraz drogach do niego prowadzących. Tym razem miałem rekord. 7 godzin do Singapuru (200km) oraz 5 godzin w drodze powrotnej. A wszystko po to, żeby przez dwie godziny opracować plan działania na kolejny dzień. Ale co pozwiedzałem i zyskałem nowe doświadczenia na moście malajsko-singapurskiej przyjaźni to moje! :)