Na początku czerwca wyruszam pieszo w Polskę. Issyk-kul to dobre miejsce na powrót do kondycji, która uciekła gdzieś po tonach tłustego płowu, którym raczyliśmy się przez 5 tygodni w tadżyckiej gościnie.
Nad Issyk-kulem mamy wszystko i to niedaleko od brzegu. Znajdą się i fajne podbiegi wysiłkowe, i polne ścieżki nad brzegiem, które uradują amatorów biegania jak i maratończyków. Wszystko wskazuje na to, że ci ostatni będą również mogli od tego roku poddać testowi własne siły i wytrzymałość, bo nad Issyk-kulem mają zorganizować maraton issykulski i są plany na stworzenie z tego wydarzenia imprezy cyklicznej.
Po wspomnianych tadżyckich płowach i ogólnym przejedzeniu, pierwszy dzień treningu wyszedł słabo, bo jedynie 5tkę udało mi się zamknąć. Dzisiaj, drugi raz dystans wydłużył się dwukrotnie i wygląda to już nieco lepiej, chociaż oddychanie leży i wciąż kwiczy. Tego jednak nie mogę zrzucić na płow. Bardziej na wysokie położenie jeziora - zdaje się ponad 1600 m. n. p. m.
Plan na niedzielę to dystans półmaratonu, co otwierałoby drogę do powrotu do formy. Ale wszystko może zepsuć planowany na niedzielę lub poniedziałek powrót do Biszkeku i czterodniowe pożegnania. Prawdopodobnie całą świeżo wypracowaną formę diabli wezmą :) A co tam, dla widoków typu - jezioro z ośnieżonymi górami po prawej i równie ośnieżonymi górami po lewej - warto pobiegać na południu Issyk-kula (ta strona bardziej przypadła nam do gustu).
Jak z formy będą nici, najwyżej skróci się z dwóch miesięcy do dwóch tygodni planowany marsz po Polsce :)